niedziela, 1 września 2013

Od Skyfall:"Wygnanie"

- Gorzej być nie może- mówiłam sama do siebie przedzierając się przez kolczaste krzaki. Ogrągłe, czerwone owoce krzewin o nie dużych rozmiarach pękały plamiąc moją czarną, gęstą sierść. Zbliżała się wtedy noc.
- Hej Sky!- wykrzyknął młody, brązowy wilk.
- Cicho głupku!- pociągnęłam go w dół.
- Co robisz?- spytał cichutko podążając za mną- Czemu nie byłaś na dzisiejszych zajęciach?
- Nie miałam czasu- w ogóle nie chciało mi się odpowiadać.
- Jak to? Zajęcia są bardzo ważne!
- Tak, a kto został wyrzucony za jaskinię za zwinięcie eliksiru?
- Aaa to- powiedział z udającym przypomnieniem sobie- No bo, mówiłaś coś na porost kwiatów... wtedy... i....
- Ah, nie tłumacz się- przewracałm oczami.
- Jakby co, to strażnicy są niedaleko.
- Skąd wiesz, że o nich chodzi?
- U ciebie wszystko jest możliwe- uśmiechnął się- niestety, daleko nie uciekniemy.
- My? Też coś zrobiłeś?
- Ah, taka tam historyjka...- chwyciłam się za głowę jedną łapą.
- Coś przeskrobał?
- Byłem w bibliotece. Pani Sakamoto dała mi do czytania Zwój Płomieni, ponieważ wcześniej szukałem czegoś o samozapłonie...
- I?
- No i... ten... no wiesz...
- Wypróbowałeś czar w bibliotece?!- niedowierzałam.
- Eeee... no- uśmiechnął się lekko zmieszany.
- ...
-... a ty? Sky?
- Zniszczyłam rzeźbę kamienną Luny.
- No to po ptakach...
- No... a tak w ogóle to czemu powiedziałeś, że daleko nie uciekniemy?- wtedy moje oczy zaczęły jeszcze bardziej błyszczeć w kolorze mandarynki, a sierść na grzbiecie połyskiwała się na kolor turkus- no tak, Martin, noc zapadła...- pokiwał głową. jego grzywa zaświeciła na srebrno. Tak jak i ogon
- Widać nas, co teraz?- przeraził się.
- Aaa, Skyfall jak widzę- powiedział, a raczej wrzasnął siwy basior i ciemnokremowym podbrzuszu i charakterystyczną czerwoną, migoczącą grzywą. Był to Redwind. Starszy ode mnie o parę miesięcy.
- Kretynie, zamknij się!- szepnęłam w wyższym tonie. Celowo chciał mnie wydać. Zawsze mi dokuczał.
- Coś się stało?- ktoś zapytał z daleka.
- A nic, natknąłem się na naszą drogą waderę- zaśmiał się szyderczo. Piątka dorosłych samców zbliżyli się. Nie uciekałam, wiedziałam, że to koniec trasy zacisznej ucieczki.
- Teraz się nie wywiniesz. Z nami proszę panienko!- wstałam. Redwind zaczął chichotać.
- Gdzie takiego fryzjera można znaleźć?- faktycznie, moja sierść stała się rozczochrana, dość mocno. Do tego brudna od owoców kłujących krzewów. Miałam okazję, Szary wyprzedził mnie w dumie, jednak podstawiłam mu tylną łapę...
- Hehe- uśmiechnął się Martin na widok wilka. Szedł wtedy z nami.
- Co ci tak śmieszno, co?! Hej, moja grzywa stała się bujniejsza przez upadek. Chyba ci nie wyszło, koleżanko.
- Nie bądź taki pewien.
- Hę?- po chwili zorientował się, iż na włosach siedzi ogromny pająk tej samej barwy, który ruszył się- Ah, pająkkkk!!
- Następnym razem nazwij mnie Pan Pająk, kochasiu!- stwór zszedł przypominając o swojej wyższości.
 Noc. Piękna, letnia noc. Świetliki latały nad jeziorkiem Sześciu Życzeń, które mijaliśmy. Nazwę tą zawdzięcza dzięki temu, że w starych czasach, sześć ogromnych meteorytów spadło na tym właśnie obszarze. Kamienie ze świata bogów ( gdyż taką wiarę mieliśmy) stworzone zostały ze substancji, które nie grały w dobrej harmoni, więc w końcu uległy samozniszczeniu. Wilki o magii wody przez tysiąc lat zalewały wielką dziurę. Taka nazwa powstałego jeziora tkwiła z przesądów o meteorach. Co do dalszej wędrówki, ujrzeliśmy Fiołkowe Pola. Zwykle spacerowały tam zakochane wilki. Zapach błękitnych fiołków można było poczuć nawet z daleka. Rosło ich miliony! Płatki jednak już się zwinęły tworząc coś podobnego jak do dzbanuszka. Tylko malutka pszczółka, pijąca nektar zamiast zebrać dla pozostałych członków ulu, zbyt nachalna, iż została zamnięta w paszczy słodkiego zapachu. Pewnie zakręciło się w jej centymetrowej główce. Bzyczała, ażeby ktoś pomógł wydostać się. Zielona, połyskująca trawa stała się mokra, by nadać jej większą świeżość. Zobaczyłam swoje ulubione miejsce. Nadałam temu imię Pod Dębem. Ogromny, nieco wygięty pień miał kilka dziur, w których zamieszkiwały śpiące już wiewiórki. Zaraz potem ujawniła się niesłychanie wielka jama ukrywająca się w ciemnościach mroku. Niezbyt przyjazne miejsce. Z niej wyszła samica alfy, Bluestar. Patrzyła na mnie z przkrością, gdy wchodziliśmy.
- Sky... co mam powiedzieć?- złapał się za głowę stary biały przywódca całej watahy.
- Że... pora na kolację?- po czym zaburczało mi w brzuchu.
- Dlaczego z tobą są same problemy?! Co się z tobą dzieje?!
- Ale co do pomnika Luny, to ja...- starałam się wytłumaczyć, lecz przerwano mi...
- Bije się starsz... ale że co?! Coś zrobiła?
- A to nie wiecie?- poczułam się głupio. Po co to gadałam?...
- Za chwilę do tego wrócimy, nie martw się. A teraz, co żeś zrobiła Redwind'owi? Bardzo go boli w dodatku prawa łapa!
- Boli mnie?.. A tak! Boli mnie... bardzo...- udawał.
- To jest śmieszne! On zaczął, a po za tym lepiej starszych niż młodszych, czego oczywiście nie robię.
- Co to była za bójka?!- biedny wilk o stłuczonej łapie uśmiechnął się w sposób, który można odebrać ,, Widzisz, ja tu jestem ważny". Zaśmiał się.
- A ty cwaniaku cicho bądź!- krzyknął alfa.
- Ale kto, ja?
- Nie, misiu gogo!
- Ej, u nas taki jeden jest!- wszyscy się popatrzyli na Martina, cisza.- No co, prawdę mówię.
- Wróćmy do tematu- powiedziała Bluestar.
- Co do rzeźby to...
- Ah, cicho bądź już z tą rzeźbą!
- Nie denerwuj szefa- szepnął brązowy.
- Dajcie mi spokój! Po co żeście tu wszyscy się zeszli?!
- No bo... Swiftclaw sam życzył sobie na temat tej sprawy- powiedział jeden ze strażników.
- To będzie ta kolacja?- zapytał mnie Martin.
- Zniszczyłeś zwój i jeszcze kolację chcesz?- powiedziała stara wadera. Była nią pani Sakamoto. Dość wredna babka.
- Ale pani, ja tylko...- wilczyca zasadziła mu mocnego kopa.
- Oo, całkiem ruchliwa z pani staruszka- powiedziałam.
- Dziękuję, kochanie- uśmiechnęła się do mnie.
 Zaczęła się bójka. Hmm... dodam tylko tyle, że dziwne to było. W dodatku pani Sakamoto, która chciała się dołączyć do walki ugryzła Swiftclaw'a. Zdziwiona, że tego nie zabolało, nie domyśliła się, iż nie bolało go z tego powodu, że nie miała ona zębów.
TRZASK, TRZASK!
- Spokóóójjjj!- wrzasnął alfa. Cisza. Gdy dym wywołany bójką ustał każdy wilk komuś się wgryzał, a raczej miał zamiar. Nie ruszyli się. Ciekawe to było przedstawienie, tym bardziej, że bezzębna, stara wadera starała się wgryźć strażnikowi w pośladek.
- Popieram- uśmiechnęłam się odsłaniając się łapami, który chroniły mnie wcześniej. Wilk rzucił coś pod moimi nogami.
- Al-le.. to amulet mamy.
- Byłaby z ciebie dumna- dodała Bluestar.
- Uważam, że ty będziesz odpowiednim wilkiem, który go będzie przechowywał- włożyłam go na szyję.
- Chcesz mnie wygnać?- posmutniałam całą tą sytuacją.
- Przykro mi... niech Starfall będzie cię chronić- rzekł.
- Wiesz tato..- popatrzyłam się na niego. Łzy napłynęły mi do oczu- masz rację. Wyszłam.

Uwaga od Alf: Świetne opowiadanie! Chyba najdłuższe ze wszystkich! Przyznajemy za nie specjalną nagrodę dla "Pisarza" dzięki której otrzymujesz 50 sperarów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Test