Byliśmy sami. Patrzyła na mnie z niepokojem i przestrachem. Do czego byłem jeszcze zdolny? Obłąkany, niepoważny szczeniak z zaburzeniami psychicznymi. Nieużyeczne, ranne bydle - kłopot.
Podkurczyłem łapę i zeskoczyłem z łazu. Spojrzałem na gwiazdy. Wydawały się tańczyć. Jak tamta osoba, którą tak kochałem. Jednak każdy koniec ma nowy początek. Los się jednak do mnie uśmiechnął. Spojrzałem na Blue.
- Każdy tam trafi. - zacząłem - Będzie mieć swoją gwiazdę. Uwolni się od tego więzienia, którego nawet nie może dotknąć.Jest klucz do tych kajdan.
Wiedziałem ,że nie zrozumiała z tego nic. Po chwili milczenia w pełnym zamyśleniu powiedziała:
- Kiba, twoja matka też tam jest, tak? Też ma swoją gwiazdę?
- To inna historia... - rzekłem dosyć tajemniczo, ale blue mnie zrozumiała.
Poaksamitnym, pstelowym niebie zaczęła malować się smuga świtu. Od dawna wyczekiwane światło, które miało przynieść dobre słowo. Delikatne i drobne linie, kolorowe ptaki pełne ekspresji i radości mknęły przerywając i niszcząc ciemność, która pożerała cały świat i niszcząc ciemność, która pożerała cały świat i nadawała mu wszechobecny cień. woja, która zdarzała się zawsze 2 razy, ale nigdy nie została roztrzygnięta. Wschód i zachód.
Blue chodziła po łące. Śpiewała. Słowa były po nieznanym, bolesnym języku. Melodia byla smutna.
- Blue! - odwróciła się, kiedy krzyknąłem.
- Wesołych walentynek! Kocham Cię... - powiedziałem z uśmiechem i różą w pysku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Test