środa, 5 lutego 2014
Od Kiby do Blue
Było biało, jasno i cicho. Znajdowałem się w nieopisanej i bezgranicznej przestrzeni, która zdawała się być po prostu pusta. Zrobiłem niepewny krok w przód, nie wiedziałem,gdzie jest grunt, ani czy w
ogóle tu jest. Spostrzegłem, że z wcześniejszego miejsca, gdzie stała moja łapa
sączyła się krew. Czyżby to niebo, Utopia i jednocześnie paradoksalne więzienie
mogło być także moją śmiercią, demonem, z którego objęć nie da się uciec?
Miałem skończyć w tak tragiczny sposób, tak nagle? Czułem, że ta nicość, to
pustkowie otacza mnie czułą ochroną, niczym nadopiekuńcza matka, która boi się
spuścić swego smyka z oczu. Nagle oślepiło mnie światło dochodzące jakby z
góry. Tuż przede mną pojawiła się skrzydlata wadera. Uśmiechała się do mnie, a
ja... Ja znałem skądś tę twarz.
- Kiba, to jeszcze
nie czas... Nie teraz, synu.
A więc ona nie żyje. Mimo naszej przeszłości, a także mej
szczenięcej naiwności i nadziei, że spotkam ją, ona odeszła. Musiała odejść...
Te wszystkie lata, poszukiwania... To był bezlitosny cios, który zburzył me
wszelkie mury i sztucznie stawiane tamy przez życie. Zapiszczałem i podbiegłem
do niej.
Ona tam została... Obiecała mi, a ja jak głupi uwierzyłem i
wierzyłem do teraz. Łzy napłynęły mi do oczu. Mogłem coś zrobić! Jednak
uciekłem, jako posłuszny i wierny piesek... Chciałem ją przytulić i na zawsze
być przy niej, przy osobie, która poświęciła swe życie dla... Dla syna, który
nim nie jest... Paradoks.
Wtem moje udo zaczęło krwawić, a z piersi zaczęła lać się
rzeka krwi. Płuca zmiażdżyły się, a oddech gwałtownie zmienił. Ona uśmiechnęła
się do mnie i szepnęła, że zawsze jest przy mnie. Nagle zaczęła się palić i
krzyczeć, a ja spadałem w dół. Nic już nie widziałem oprócz tej deski
przeszywającej ją na wylot... To było gorsze niż straszne. Chciałem coś zrobić,
ale ona zaczęła znikać i rozpływać się, a ja spadałem i spadałem. Od dołu
dostrzegałem światła, kształty i kolory. Wracałem tam, na ziemię!
- Nieee! Nie! Nie! Nie! Muszę wracać! Nie! Zostawcie ją,
weźcie mnie, proszę! Matko nie! Mamo! Aaaaa! Nie! Proszę! Nie chcę Cię znowu stracić!
Nie! Mamo, proszę! -krzyczałem ,ale ten krzyk wkrótce zmienił się w szlochanie
i płacz.
- Kiba! Uspokój się! Kiba, spokojnie! - słyszałem głosy Hope, Omegi i
Blue. Trzymały mnie, a ja krzyczałem z bólu po stracie i ranach...
Nastał wieczór.
Leżałem na łożu z kamienia i oglądałem gwiazdy. Wśród nich szukałem mojej
matki... Zauważyłem, że zaniepokoiłem innych. Słyszałem ich głosy, a potem...
<Blue?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Test