Szłam, szłam, bez celu. Mamo! -
wrzeszczałam w myślach. Tato! - krzyczałam do ojca, którego już
nie miałam. Ten perfidny zdrajca nie był moim ojcem. Siostrzyczko!
Miałam nadzieję, że usłyszy mnie w Krainie Wiecznych Łowów.
-Debil Ferris!!!!!!!! - wydzierałam
się na cały głos. 'Musisz zostać zwiadowcą, córciu' –
słyszałam głos mamy w głowie. - 'Musisz pewnego dnia zakraść
się do Ferrisa i odebrać mu ten zestaw do trucia wilków.'
Tak, muszę. Muszę... muszę zatłuc
tego piekielnego krewnego tępym kijem!!! Nie wystarczy odebrać mu
jakiegoś błahego zestawu! Trzeba go zatłuc! Ubić gada!
Takie myśli kłębiły mi się w
głowie. Nie mogłam ich przegonić. Nie mogłam zapomnieć o mamie.
Ani o siostrze. Widziałam krzywy od potężnego uderzenia (które
zaliczył pewnie w którejś karczemnej bójce, bo pił zawodowo)
pysk ojca. Widziałam jego drapieżny uśmieszek, który rozkwitał
na jego twarzy za każdym razem, gdy uderzał mamę. Lub mnie. Na
Tiarze się nie wyżywał, zdarzyło mu się to tylko raz. Co chwila
stawała mi przed oczami wijąca się z bólu Arawis (matka) lub moja
pokrwawiona twarz w wypolerowanej blasze z miecza jakiegoś
człowieka. Nie! Nie będę żyć przeszłością. Spuściłam głowę.
Na liście skapnęła jedna, jedyna łza. To było już za wiele.
Rzuciłam się na pobliskie drzewo.
W jednej chwili zdarłam z niego
korę. Nagle usłyszałam czyjś oburzony głos:
-Czemu kaleczysz to drzewo? Jest w nim
wiele mocy.
Odwróciłam się. Przede mną stałą
jakaś niebieska wilczyca i patrzyła na mnie z wyraźną odrazą.
-Kim jesteś? - spytała. - I czemu
wyżywasz się na drzewie? Co ono ci zrobiło?
-Jestem Ciri. Wyżywam się na drzewie,
bo mój ojciec uciekł ode mnie i mojej rodziny, moja matka zginęła
w bitwie, moja siostra została otruta, a ja zostałam bez nikogo. I
nic mi nie zrobiło. - odparłam sucho.
-I to jest powód, żeby niszczyć
młode, zdrowe drzewo?
-Nie. A teraz zjeżdżaj ode mnie –
warknęłam. Nie zamierzałam ciągnąć tej dyskusji w
nieskończoność. Odwróciłam się od wadery.
-A tak przy okazji – krzyknęła za
mną – jestem Enkeli!
<Enkeli? Dokończysz?>